Robert Capa i Gerda Taro – choć te imiona brzmią, jakby mogły należeć do hollywoodzkiej pary, to powinny kojarzyć się z nowatorskim podejściem do reportażu wojennego.
W 1936 Capa i Taro znaleźli się na polu bitwy między hiszpańskimi republikanami a frankistami. W tych okolicznościach uchwycili swoje najsłynniejsze ujęcia, w tym „Padającego żołnierza” i republikańskiej milicjantki podczas instruktażu. Ich styl opierał się na przybieraniu perspektywy uczestnika, a nie obserwatora konfliktu.
Jak doszło do tego, że już wtedy działali jako profesjonaliści, jeśli Taro swoją przygodę z fotografią zaczęła dopiero rok wcześniej? W końcu w Paryżu, gdzie ich drogi się zeszły, artystyczna konkurencja była duża.
Capa, a właściwie Endre Ernő Friedmann, węgierski Żyd, przedtem szukał sukcesu jako fotograf w kilku europejskich stolicach. Kiedy w Berlinie zaczęło mu się układać, szybko okazało się, że musi uciekać przed nazistami za granicę.
Historia Taro, a raczej Gerty Pohorylle, również Żydówki z galicyjskiej rodziny, była podobna. Zaangażowała się politycznie w obliczu rosnącej popularności nazistów w Niemczech, gdzie dorastała i kształciła się. Od razu po tym, jak wyszła z aresztu po zatrzymaniu przez Gestapo za antyhitlerowską działalność, również postanowiła wyjechać.
We francuskiej stolicy przysługiwało im prawo do azylu, nawet jeśli nie byli zatrudnieni. Trafili na siebie, kiedy Pohorylle zainteresowała się fotografiami Friedmanna. Szybko nawiązali relację mentorsko-partnerską; z tym, że ledwo było ich stać na klisze.
W 1936 roku zdecydowali się na podstęp. Udało im się zareklamować dyrektorce agencji fotograficznej Alliance Photo dzieła pewnego Amerykanina – Roberta Capy. Wykonał je oczywiście Friedmann. Fotografie udało się sprzedać i obydwoje zaczęli publikować pod pseudonimem „Capa”, a wkrótce również pod wspólnym „Reportage Capa & Taro”.