Miłośnicy sztuki z pewnością kojarzą lata 50. i Nowy Jork z ekspresjonizmem abstrakcyjnym. Ta nowa grupa artystyczna nie tylko zrewolucjonizowała ówczesny świat sztuki, ale także wpłynęła na sposób, w jaki ludzie myślą o nim obecnie.
Całkowite odejście od sztuki figuratywnej na rzecz ekspresyjnych form i kolorów miało jeden główny cel: pokazać stan umysłu artysty. Z kolei kreślenie sinusoidy emocji twórców i twórczyń nie miało na celu jedynie subiektywnego wyrażenia określonych, wszechogarniających emocji. Jednoczesnym celem było ukazanie uniwersalnych prawd o człowieczeństwie.
Nowy styl pozostawał pod głębokim wpływem freudowskiej koncepcji podświadomości oraz surrealizmu, który już wcześniej zaadoptował to pojęcie, traktując o tym, co kryje się w naszych snach i pragnieniach. Nie bez znaczenia było również zainteresowanie mitologią i archetypami w rozumieniu Junga, a także egzystencjalizm Sartre'a, który twierdził, że "istnienie poprzedza istotę". Awangarda nowojorska czerpała z tego wszystkiego garściami. Artyści tworzyli monumentalne abstrakcje, w których najważniejszymi cechami były dynamiczna kompozycja i (zazwyczaj) żywe kolory.
Większość osób zastanawiając się nad twórcami ekspresjonizmu abstrakcyjnego, przywołuje na myśl Jacksona Pollocka lub Willema de Kooninga, których oczywiście bez wątpienia można zaliczyć do kanonu tego ruchu. Pozostaje więc zapytać, czy są artystki, których twórczość również można zaliczyć do tego nurtu? Bez wątpienia wymieniamy tu Joan Mitchell i Helen Frankenthaler – dwie równie wybitne malarki.